Góry Złote z dwulatką.


Góry Złote (czes. Rychlebské hory, dawniej Rychleby lub Rychlebské pohoří, niem. Reichensteiner Gebirge) 332.61 – pasmo górskie położone w Sudetach Wschodnich. W potocznym znaczeniu ciągną się od Przełęczy Kłodzkiej na północnym zachodzie, aż do Przełęczy Ramzovskiej (czes. Ramzovské sedlo) na południowym wschodzie i przełęczy pomiędzy Pasieczną a Smrekiem na południu. Przełęcz Różaniec (583 m n.p.m.) dzieli łańcuch ten na dwie części: północno-zachodnią niższą i południowo-wschodnią wyższą. (za:Wikipedia).


Miejsce to zostało wybrane po analizie postów z innych blogów dotyczących podróży z dzieckiem. Pasmo jest nie wymagające, dostępne dla osób o niskiej i umiarkowanej kondycji (czyt.krótkie i z niewielkim przewyższeniem), mało oblegane no i jeszcze tam nie byliśmy.


Jako bazę noclegową rezerwujemy agroturystykę Cztery Kąty w Kątach Bystrzyckich. Ma kilka zalet:
  • lokalizację (wygodny dojazd do okolicznych atrakcji)
  • cenę (45zł/os, 20zł/dziecko za dobę),
  • duży, ładny ogród z placem zabaw,
  • jacuzzi!
  • jeśli ktoś uważa to za zaletę, to zasięg w tym miejscu zawraca i nikt się do nas nie dodzwoni, jak i trafiliśmy na moment, gdzie router był w naprawie i zastępcze wifi łapało tylko w jednym miejscu w ogrodzie oraz... gdy stałam z komórką na łóżku.








Cztery kąty



Dojazd


Startujemy po 18:00 z Poznania w porze chodzenia spać naszej małej Żaby. Czego nie przewidzieliśmy, to że za dnia nie pójdzie na drzemkę i gdy zasypia w aucie, to z zamiarem tejże.

Także przez pierwsze 1,5 godziny jedziemy spokojnie umilając sobie podróż głośnym czytaniem o behawiorystyce psów, po czym dziecko się budzi i zadowolone oznajmia, że coś by zjadło.

Jedziemy jeszcze kawałek i gdy zapada zmierzch zatrzymujemy się by wybiegać dziecko na stacji benzynowej. A że niedziela niehandlowa to mamy tam pełen przegląd społeczności lokalnej "rządnej jadła i napitku".

Ruszamy w dalszą drogę.Pół godziny później dziecko wykazuje znudzenie. Zaczynamy zabawianie od wspólnego śpiewania, zabaw paluszkami i akuku, a kiedy kończy mi się repertuar bez wyrzutów sumienia korzystam z dobrodziejstw spokojnych bajek dla dwulatków dostępnych na Youtube. Przyjęliśmy zasadę, że bajki w sieci są i będą, mała szansa, żeby dziecko się z tym w końcu nie zetknęło, więc warto nauczyć ją z nich korzystania. A najlepszym miejscem na te bajki jest długa podróż. Póki więc dziecko nie rozumie ideii słuchowisk, na które chcemy potem przejść, to w momencie gdy jedziemy przez długi czas sięgam po taką metodę zaradczą. Zawsze też oglądamy razem to, co puszczamy. Jestem zwolennikiem pilnowania, jakie treści dziecko ogląda i wspólnego spędzania czasu także w tej formie.

Dojeżdżamy na miejsce i rozkładamy w pokoju. Dla najmłodszego uczestnika wycieczki mamy pompowany materacyk do spania:






"Stars and clouds my first ready bed"





Dziecko, pełne wrażeń, ani myśli spać. Przez godzinę namawiamy a później odpuszczamy, po prostu gasimy światło, zapalamy małe lampki, żeby nie bała się w nocy w obcym miejscu i kładziemy się spać. Patrzy na nas jeszcze przez chwilę sprawdzając, czy żartujemy po czym kładzie się na materacu...i zasypia.


Złota rada: jeśli do tej pory dziecko spało w oddzielnym pokoju, to spanie w jednym może zdecydowanie wydłużyć okres zasypiania. W końcu mama i tata są ciągle na oku <3



DZIEŃ PIERWSZY



Kierując się zasadą, że "przyjedziemy i zobaczymy jak będzie", mamy wydrukowaną mapę z Google gdzie pozaznaczaliśmy flagami atrakcje, jakie chcemy zobaczyć. Wyciągamy ją, patrzymy za okno jaka jest pogoda, dzielimy siły na zamiary i w pierwszej kolejności jedziemy do wypożyczalni nosidełek Wild Cat. Cena za dobę to 15zł, taniej nie znaleźliśmy. Potem jedziemy do Biedronki i robimy zakupy na kilka dni (z racji budżetowych nie planujemy jeść na mieście póki mamy dostęp do kuchni).

Wypakowujemy wszystko w pokoju i staramy się położyć dziecko na drzemkę. Finalnie zostawiamy je w pokoju a sami idziemy na taras skąd mamy ją na oku.

Póki co metoda nie działa. Wesoło wygląda przez okno w drzwiach i nas woła. Uznajemy, że zaśnie w nosidełku na trasie, więc jedziemy do Lądka Zdroju na Lądeckie Skały.

No i cóż...

Po pierwsze - dziecko było przerażone nosidełkiem i co ją włożyliśmy to płakała. Daliśmy też strategicznie ciała, bo nie wzięliśmy smoczka, remedium na ogromne nieszczęścia. Także na zmianę nosiliśmy ją na rękach i na barana, trochę też przeszła na nogach rozchadzając przy tym nowiutkie, górskie trapery.

W drodze powrotnej nawet zasnęła mi na chwilę na rękach, ale tylko na chwilę. Ogólnie ścieżka zdrowia dla rodziców.








"Jak kocha, to zniesie. A ja się w tym czasie prześpię.."





Po drugie - przed szczytem okazało się, że szlak jest zamknięty, bo trwa wycinka drzew pod przyszłą inwestycję turystyczną. Nie ma o tym informacji przed wejściem na niego, co nas trochę zirytowało. 

Na szczęście pogoda dopisuje i udało nam się przejść całkiem spory kawałek drogi.

Wracamy do pokoju i postanawiam przekonać nieco dziecko do nosidełka.Pakuje je tam w towarzystwie smoczka, ukochanej poduszki oraz kocyka.Zarzucam sobie na plecy i idę pozwiedzać znajdujący się w pobliżu kościół otoczony przedwojennym cmentarzem.

Na tym to cmentarzu dziecko coś jakby zamilkło. Wracając przeglądałam się w oknach gospodyni, czy śpi, na co jedno się otworzyło i wyjrzała ona sama.

-Śpi! Śpi!

I super.Wyjmowanie jej z nosidełka było jak rozbrajanie miny przeciwpiechotnej, ale akcja zakończyła się sukcesem.

Byliśmy bardzo zadowoleni opalając się na tarasie z książkami w dłoni, póki nie okazało się, że mijają dwie godziny a dziecko nadal śpi.

Zaserwowaliśmy jej więc symulację życia rodzica i z przesłodkimi uśmiechami wybudziliśmy ją na kolejną zabawę.


Teraz jedziemy do kopalni złota w pobliskim Złotym Stoku. Już od początku robi na nas duże wrażenie.Jest kilka rodzajów biletów do wyboru w ramach których możemy wejść zarówno na jedną, jak i na kilka godzin. Duże zaplecze dla dzieci (gastronomia, największa tyrolka w Polsce, tunel strachu, plac zabaw, atrakcje typu poszukiwanie złota), wspomniane kilka programów zwiedzania oraz ekstremalna trasa z przeciskaniem się dla chętnych.




My decydujemy się na pakiet obejmujący godzinną wycieczkę przez kopalnię zakończoną przejazdem kolejką.

Oczekując na panią przewodnik oglądamy pamiątki i zaglądamy do muzeum, gdzie na wejściu znajdujemy m.in. wiktoriański wózek dla lalek :)

Przewodnik okazuje się być Czeszką z pochodzenia z perfekcyjnym językiem polskim oraz wyśmienitym poczuciem humoru udzielającym się wszystkim. Nie jest w tym osamotniona.Wchodząc do kopalni mija nas wybiegający z krzykiem człowiek w przebraniu, co robi niezapomniane wrażenie na jednej z pań. Dzieci są puszczane przodem, co jakiś czas albo gasną światła albo coś do nich buczy, anegdota goni anegdotę i czas leci nie wiadomo kiedy. Bardzo, bardzo dobre miejsce godne polecenia!



Złota rada:  w kopalni jest kilka stopni na plusie. Pamiętajcie o zabraniu ciepłej zmiany odzieży.


Żabka w tym czasie siedzi ze smoczkiem i kocykiem w nosidełku. Ogląda wszystko wyraźnie wyspana,najedzona i zaciekawiona. Wytrzymuje godzinę, potem zaczyna się kręcić, ale to akurat w momencie, gdy już kończymy. Przejazd kolejką jest głośny. Przez pierwsze kilka sekund siedzi skamieniała a potem zaczyna krzyczeć z przerażenia i przykleja się do nas robiąc kolejce "nu nu nu" ;) Poza tym incydentem jest jednak coraz bardziej zadowolona z faktu bycia noszoną przez wytrwałego tatę.




Wieczorem czeka nas jeszcze przekonywanie dziecka do położenia się spać. Pomaga zabezpieczenie pokoju przez jej pomysłowością i wyjście na taras skąd rzucaliśmy okiem przez okno jak zwiedza pokój aż w końcu kładzie się na materac.


DZIEŃ DRUGI

Po śniadaniu wybieramy się na plac zabaw znajdujący się pod Villa Marianna w Lądku-Zdroju. Obok niego płynie urokliwy strumyczek a na nim samym znajdziemy zarówno standardowe zjeżdżalnie i huśtawki, jak i samochodziki do jeżdżenia, domki, piłki, boisko oraz hamaki i leżaki. Wszystko darmowe, jak i nieco przez ten fakt wysłużone. Córka była kontent :)

Potem jedziemy do kopalni uranu w Kletnie. Przejazd zajmuje nam dłuższą chwilę. Na miejscu musimy poczekać jeszcze pół godziny na rozpoczęcie wycieczki co wykorzystujemy na dreptanie po ścieżce.

                                     

W środku okazuje się, że wejście kosztuje podobną kwotę, jak do kopalni złota, za to w środku jest więcej do opowiadania, jak do pokazywania. Trasa jest nieciekawa i szybko się kończy. Dziecko wyraźnie nudzą częste postoje po przejściu kilku metrów. W poprzedniej kopalni przejścia były dłuższe i bardziej "dynamiczne", było co oglądać a opowiadania były krótkie, brawne i wywołujące żywe reakcje, także dwulatek może być zainteresowany.
Tutaj, przyznam szczerze, może się znudzić nawet zmotywowany kilkulatek.

Wracamy na obiad i drzemkę. W międzyczasie Żabka zaczyna zaglądać do nosidełka, wsadzać tam lalkę i ją kołysać oraz pokazywać palcem, że chce być włożona do środka.

Popołudniu kierujemy się na Borówkową Górę na granicy polsko-czeskiej. Plan jest taki, że idziemy jakiś czas, robimy postój na wybieganie się dziecka i tak sukcesywnie podążamy w górę. Tą metodą idziemy przez szlak bez większych problemów. Mąż ma zaprawę przez kolejnymi trasami dźwigając nosidło, ja rozglądam się za borówkami (są!).



Na szczycie czeka na nas wieża widokowa. Jest darmowa, rozpościera się z niej piękna panorama okolicy, schody jak i budynek są nowe. Jest też mała gastronomia i toi-toje. Wśród turystów przeważają Czesi, jednak z jedną rodziną polską zawędrował na górę piesek z którym Żabka intensywnie się zaprzyjaźnia.



Schodzimy na dół bez większych niespodzianek i znacznie szybciej.

Przy wejściu na trasę jest parking, ale nie ma na nim toalety. Jedyna w okolicy jest na wspomnianym szczycie.

Wracamy do agroturustyki i dajemy się dziecku wyszaleć na huśtawkach. Tak wymęczone powinno zasnąć.

Akurat.

Próbuję więc patentu z noszeniem w nosidle.

Żabcia kontempluje księżyc a na koniec zagląda mi przez ramię i obwieszcza: "Uuuuu!".

Padamy wszyscy po 22:00.


DZIEŃ TRZECI

Zaczynamy wcześnie i kierujemy się tym razem nad wodospad Wilczki. Parking pod nim jest płatny, ale wcześniej jest zatoczka w której parkują co bardziej obeznani z sytuacją. Zatoczka to już ziemia niczyja.

Sam wodospad otoczony jest doskonałą infrastrukturą: mamy otaczające go schody i mostki, mamy dla potrzebujących zarówno toaletę jak i gastronomię.

Żabka długo kontempluje spadającą wodę co jakiś czas pokazując nam na migi że rozumie, iż jest to woda. Dopytuje o możliwość kąpieli :) Nie jesteśmy skorzy. Generalnie pozytywne wrażenia.




Potem kierujemy się w górę do Ogrodu Bajek i tu się przeliczyliśmy. Na mapie wygląda bliżej, niż w rzeczywistości. Przewyższenie jest spore i wchodzi się wolno. Powoli dobijamy do pory drzemki małej więc robi się rozdrażniona. Na szczycie mamy sympatyczną panią która sprzedaje bilety (tanie wejście + możliwość płatności kartą) oraz ku naszej radości także batony i wodę. Dziecko ku swej rozpaczy batonów jeść nie może, także poziom rozdrażnienia wzrasta.
Eksponaty przelatujemy błyskawicznie uwieczniając co ciekawsze na zdjęciach i bierzemy nogi za pas. W połowie drogi pomaga już tylko niesienie dziecka na rękach.





Docieramy do auta, jedziemy pod Śnieżnik. Dziecko dostaje banana, więc jego morale wyraźnie wzrastają. Przepakowujemy się i ruszamy.

Trasa jest do połowy łagodna, przewyższenia niewielkie, co a rusz napotykamy ławeczkę, raz korzystamy robiąc postój dla małej.

Później zaczyna się leśna droga z kamieniami i korzeniami  co sprawia, ze od tej chwili nie ma możliwości wejścia z wózkiem. Za to widoki są magiczne. Spada też temperatura. Zaglądamy do nosidła - dziecko śpi i w tym stanie tata donosi ją prawie pod samo schronisko.




Trzeba przyznać, że trasa ta jest bardzo urokliwa, ale i bardzo obciązająca dla osoby, która będzie nieść dziecko razem z plecakiem. Pod samym schroniskiem tłumy a my jak się okazuje mamy tylko kartę do płacenia. Po długim odstaniu swojego w kolejce okazuje się, że w schronisku pod Śnieżnikiem nie ma możliwości płacenia kartą. Szukam drobnych po kieszeniach i wygrzebujemy tyle, że starcza nam na chleb + wrzątek do awaryjnych owsianek z Biedronki. Dziecko się najada i biega zadowolone, my rezygnujemy z szarżowania na szczyt z powodu silnych niedoborów energetycznych.
W schronisku nie ma też oczywiście nowomodnych udogodnień takich jak przewijaki. Na migi (pani była z Ukrainy) dogaduje możliwość skorzystania z metalowego stołu na naczynia a, który stoi obok toalet przy zlewie dla turystów. Oczywiście po rozłożeniu na nim kocyka lub innego ręcznika.

Schodzimy na dół co a rusz słysząc, jak nasze dziecko ma dobrze, że je tak tata niesie. Tata natomiast dogorywa.

                                                

Na dole, gdy pojawia się już asfalt, puszczamy ją samopas a po jakimś czasie snujemy hipotezy, czy poradziłaby sobie z kijkami. Obniżamy je do minimum a Żabcia w lot łapie o co z nimi chodzi i sunie. Trochę do przodu a trochę kijkami po ziemi. Niemniej sunie :)



Wracamy na solidny obiad i wybieganie dziecka w ogródku. To nasz ostatni wieczór w agro. Zostajemy zaproszeni przez gospodynię na kolację w postaci kiełbasek z ogniska. Na zmianę chodzimy kontrolować co u dziecka. Dziecko śpi. Przyłączamy się po 22:00

CZWARTY DZIEŃ

Od rana Żabka podchwytuje ideę eksploracji i wędruje po ogródku a potem każe się prowadzić poza niego i zwiedza najbliższą okolicę. Gdy wracamy zaczynamy się pakować do wyjazdu, wcześniej jednak mamy przyjemność skorzystać z dostępnego w agro jacuzzi.



W południe żegnamy się z gospodynią i udajemy do Lądka - Zdroju gdzie zaczynamy od kupienia pamiątkowego magnesu na lodówkę i zwiedzenia rynku. Wstępujemy do jednego z kościołów i kontemplujemy ociekający zewsząd barok, którego przepych gryzie się z rozkosznie kiczowatym haftem aniołków na balaskach.




Potem kierujemy się do pijalni wód a z nich do Villi Marianna na obiad. I tego nie mogę polecić. Menu dla dzieci to standard czyli frytki+nuggetsty z kurczaka. Jestem przeciwnikiem wpajaniu dzieciom, że dorosłe jedzenie to kasza i marchew a dla nich zostają fast foody.
Dwa że prosząc o danie na wynos dostałam podany cały deser na talerzu z "ewentualną możliwością podania pudełka na wynos". Do tego pudełka sama musiałam poprzekładać poukładane ciastka ptysiowe, których ułożenie i dekoracja zajęły sporo czasu, podczas którego dziecko się nudziło i zaczynało grymasić ze zmęczenia. A wystarczyło wrzucić wszystko do pudełka i tak przynieść.

Same porcje solidne, ja po obiedzie nie znalazłam już miejsca na deser. Słabo jak dla mnie doprawione, ale moje kubki smakowe mogą nie być wyznacznikiem. Ceny restauracyjne.

Dziecie nam nie pada a zmęczone jest już bardzo, zakładamy więc nosidło i jedziemy na spacer do Aboretum. Tanie bilety, piękne drzewa, jeśli oczywiście lubicie oglądać różne drzewa, wiosną kwitną też krzewy, my byliśmy już po kwitnieniu. Mała zasypia niemal od razu po wejściu, przechodzimy kawałek, jednak miejsce nie jest duże, stąd siadamy na ławce. Dziecko śpi w nosidle, my czytamy gazetę i kotemplujemy otoczenie.





Niestety pobudka jest w złym nastroju, może z powodu niewygody. Mieliśmy jechać na Stacje Narciarską do mini zoo , ale miejsce wygląda na opustoszałe, kolejka na nieczynną i nikt nie odbiera telefonu kontaktowego. Jedziemy więc oddać nosidło i skręcamy na Kłodzko, gdzie mąż ma plan wyszaleć dziecko na sali zabaw przed dalszą drogą.

Pomył był genialny, bo córka odkąd opuściliśmy Lądek zaczęła grymasić, potem popłakiwać a do Kłodzka wjechaliśmy na syrenie.
Sala Zabaw Jaś wita nas wejściem za 8zł/h co jako mieszkankę Poznania (średnio 15zł/h pn-pt) przyprawia o zawrót głowy. Cała masa zabawek adekwatna dla 2-3 latków a nawet młodszych dzieci, więc Żabce szybko polepsza się humor. Dajemy się jej poturlać przez 1,5h i ruszamy na Poznań w porze chodzenia spać.

Nie ma spania, są wakacje.

Siadam z tyłu i staję się mistrzem małej improwizacji. Na blisko pół godziny mamy zabawę z wyciąganiem chrupek kukurydzianych z zaciśniętych palców mamy. Potem akuku, zabawa z latajacymi maskotkami, śpiewanie, zabawy paluszkowe i kończymy kwadransem z kołysankami z Youtube po których z pewnym ociąganiem, ale zasypia.



Całą wycieczkę oceniam jako bardzo udaną, pełną też wyzwań dla każdej ze stron, ale bez takich, które by nas pokonały. Wracaliśmy pełni wrażeń, gór, świeżego powietrza i energii do dalszej pracy, a także pełni przemyśleń jak dalej uskuteczniać podróże z dzieckiem.

A dziecko?

Mijają już ponad dwa tygodnie od powrotu a wciąż na widok gór lub lasu (na laptopie czy w telewizji) ożywia się i pokazuje paluszkiem pytając z nadzieją: "Tam?". Jak tylko otworzy oczy i nas wyprzytula od razu pyta, czy idziemy na dwór. Tak jak wspomniałam - nosidłem, które ją na początku przeraziło potem się bawiła. Chętnie i dłużej przesiaduje mi na rowerze, kiedy jeździmy po okolicy. Wróciła zdrowa i wydaje nam się, że zadowolona z wyjazdu :)


Anna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Instagram