Czeska Szwajcaria, czyli majówka z 2,5 latką. Część II

Dzień III

Budzimy się z zakwasami. Dzisiaj ma być ostatni dzień w miarę dobrej pogody. Jest już pochmurno, ale nadal w miarę ciepło. Do koszulek dokładamy bluzy, czapki na głowę i jedziemy do punktu widokowego Falkenštejn przez urocze, małe wsie położone wzdłuż zakręconych jak serpentyna dróg.
Na miejscu widzimy, że ktoś mocno wziął sobie do serca zdanie "dom swój wybuduję na skale" ;-)


Idziemy w górę. Turystów niewielu, jak już, to z Polski albo z Niemiec. Mija nas zachwycona maluchem para niemieckich emerytów. Pytają, czy mogą uwiecznić, jak berbeć maszeruje dziarsko przed siebie w uprzęży :) W ubiegłym roku słyszeliśmy komentarze w trzech językach, ile ma zębów. W tym jest to samo ale o tym, że jest dzielną turystką ;-)







Trasa ewidentnie nie nadaje się na wózki. Pełna gałęzi, uskoków i skał. Lina przydała się też w dwóch momentach, kiedy przy zejściu dziecko poślizgnęło się i poleciało do przodu na ścieżkę.

Na szczycie czekają na nas schodki i uroczy punkt widokowy :)





Schodzimy na dół i siedząc na ławeczce zjadamy przywiezione z kwatery bułki :)

Następnie jedziemy do Bastei. Mała zasypia. Droga nie jest ani długa, ani krótka. Ciekawie wjeżdża się do Niemiec, bo nie zauważamy kiedy to następuje i z zaskoczeniem obserwujemy nagłą zmianę języka na tabliczkach.

Parkujemy na parkingu i idziemy oblężoną przez turystów drogą do jeszcze bardziej oblężonego mostu. Tragedia. Widać dokładnie nic zza wysuniętych komórek. Patrzymy którą trasą idą tłumy i uciekamy w dół, gdzie stopniowo jest coraz mniej ludzi. Finalnie dołem wędrują już tylko najwytrwalsi turyści i zapaleńcy. Nikomu innemu nie chciałoby się pokonywać trasy w górę :)






Na dole trasa biegnie między lasami i skałami. Najpierw idziemy coś przekąsić do baru nad rzeką a potem kierujemy się w stronę wodospadów.
Wodospady nas ostatnio rozczarowują: w Skamieniałym Mieście z okazji suszy ledwie ciurkało a tutaj po dłuuuuuugim podejściu (córa uznała, że wejdzie sama na małych nóżkach, więc z trasy na 10 minut zrobiło się minut 30) okazało się, że jest konserwacja lub remont albo postanowili odgrodzić takimi budowlanymi siatkami na stelażach wodostpad od turystów. Nie widać prawie nic. Wracamy.

Czy raczej - pniemy się w górę. Uznałam, że to dobra okazja do popracowania nad kondycją i wrzucam sobie plecak z dzieckiem na grzbiet. Dopingowana w trzech językach i oklaskana na szczycie przez Niemców oraz skopana bucikami znudzonego malucha - pokonałam zylion schodków i przecisków.




Wrażeń mamy dość. Wracamy na kwaterę szukając po drodze jakiegoś miejsca na dobry obiad. Niestety nie spotykamy niczego odpowiedniego. Pozostaje mieć nadzieję, że oprócz wspomnianego już, drogiego piwowaru będzie jeszcze otwarty jakiś bar.
Krążyłam blisko pół godziny po mieście marznąc coraz bardziej. Nie znalazłam niczego. Albo nieczynne, albo bardziej była to mordownia z piwem i przekąskami.

Chcąc nie chcąc kończymy na kebabie.

Po prostu nie polecamy się stołować w Krasnej Lipie chyba, że mamy sporo gotówki na piwowar.

Wieczór spędzamy najpierw nad książeczkami a po zaśnięciu dziecka - nad serialem. 


 Dzień IV

Zapowiadali załamanie pogody i tak jest w istocie. Za oknem leje, wieje i jest kilka stopni powyżej zera. Ranek pożytkujemy na wspólną zabawę a potem jedziemy do aquaparku w Decinie.

I tu każdy pytał: czemu nie Liberec?!

Odpowiedzi było kilka: dalej, drożej, tłoczniej, głośniej a przede wszystkim bez sensu przy tak małym dziecku. Jest tam cała masa atrakcji z których....i tak nie skorzysta. Są albo dla starszych dzieci, albo nie robią na niej wrażenia, albo są zbyt przytłaczające. Dodając do tego, że mamy dziecko obdarzone ostrożną i sceptyczną naturą mielibyśmy jak w banku, że usiadłaby w jednym brodziku i za nic nie chciałaby zmieniać miejsca pobytu na jaskinie z laserami.

Nie robiliśmy zdjęć z uwagi na niesprzyjające smartfonom, mokre środowisko, posiłkuję się więc odnośnikiem do strony www: http://www.aquaparkdecin.cz/

Park wodny jest wystarczająco duży i ma, uwaga, jacuzzi i basen dla dzieci. No i brodzik.

Na wejściu jest skomplikowany system opłat. Udało mi się znaleźć mówiącego po angielsku ratownika, który mi go wyjaśnił. Na bransoletkę nabijana jest za nią kaucja + wybrany pakiet (my wzięliśmy łącznie 3h). Po przyłożeniu bransoletki do czytnika sprawdzającego upływ czasu po pierwszej godzinie wyskoczyła nam informacja...że czas nam się skończył i jest pobierana opłata za spędzanie go poza pakietem. Okazało się, że opłata jest pobierana z kaucji równej pozostałemu czasu i jeśli wyszlibyśmy wcześniej, to dostalibyśmy zwrot. A jak nie to nie. A jakbyśmy zgubili opaskę, to trzeba by było dopłacać.
Uff...

Grunt, że dziecko wybawione, mimo że jak dla mnie woda w brodziku była jednak za zimna.

Nie podobało mi się też towarzystwo, bo nie przepadam za ludźmi bardzo prostymi i głośnymi w obejściu, jakkolwiek nie jest to ich wada, a tylko zbiór przymiotów, które mnie osobiście męczą.

Potem znaleźliśmy małą restaurację o niskich cenach oraz prostej kuchni, gdzie obsługa nie mówiła ani dydy po angielsku i była przerażona nagłym przyjściem Polaków. Widać rodacy zwykle tu nie trafiali, zwiedzeni droższymi lokalami w centrum ;)

W drodze powrotnej zaczął padać śnieg.

Dzień V

Pakujemy się i dostajemy na odchodne pożegnalne wiadro marchewek dla lam. Dziecko pędzi je dokarmiać a my nagrywamy :)

Wracamy do Polski i wita nas wielki banner z kotletem schabowym co uświadamia mi jak wielki jest BRAK przdrożnych reklam u naszych sąsiadów (i dobrze!). Pierwsze fale popularnej radiostacji witamy z radością. Wszędzie dobrze, ale w domu.... :)

Pogoda się poprawia a my postanawiamy zahaczyć o Wrocław. Podjeżdżamy do ZOO i idziemy do oceanarium.

Na widok rybek i rekina dziecko oniemiało z zachwytu, do hipopotama poczuło chłodny respekt a przelotu pingwinów nie mogło ogarnąć wzrokiem.
Na piętrze zjadamy relatywnie drogi, mały posiłek i zaglądamy jeszcze do "dziecińca" pogłaskać osiołki i zajrzeć do kózek. Po drodze mijamy żyrafy i wielbłąda, którego mała uznaje za nową odmianę lamy :D









Wracając odkrywamy niepozorny bar Kominek przy starej piątce obok Pawłowa Trzebnickiego, który ma porażająco duże porcje za bardzo korzystną cenę a i w smaku wszystko zrobiło na nas pozytywne wrażenie. Zresztą...warto zwrócić uwagę na komentarze, jakie zostawiają w opiniach Google klienci :) https://www.google.com/search?rlz=1C1GCEU_plPL846PL846&tbm=lcl&ei=WUQQXbLIDaLB8gLjxpiYAw&q=bar&oq=bar&gs_l=psy-ab.3..35i39k1l2j0i67k1j0i131k1j0i67k1l3j0i131k1j0i67k1j0.3556.3849.0.3886.3.3.0.0.0.0.170.170.0j1.1.0....0...1c.1.64.psy-ab..2.1.168....0.EyxnZZnLNXo#rlfi=hd:;si:6580929069261026260;mv:!1m2!1d51.45276057757965!2d17.275687802121865!2m2!1d51.28300162236039!2d16.76070367126249!4m2!1d51.367959767199515!2d17.018195736692178!5i12


Anna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Instagram